udział biorą:

w rolach głównych | ZUZA i KOT
w pozostałych rolach | PANI i PAN

1/06/2009

Zuzaklimatyzacja, dzień 1 i 2

Szukam usilnie zdjęć z dzieciństwa Kota, ale na razie bezskutecznie. To był czas przed erą aparatów cyfrowych w naszej rodzinie, więc tym trudniej coś odnaleźć. Więc tymczasem więcej o Małej Zuzie.

Pierwsze dni po przyjeździe Zuzy do domu, z uwagi na jej bezpieczeństwo nie było możliwości zostawić się małego kociaka z dużym kotem razem na wiele godzin nieobecności Pani. Nie było też jak odizolować od siebie stworów w domu bo w spadku po Onym pozostały, między innymi, niezabudowane kratką ani szybą dziury w jedynych drzwiach w mieszkaniu - tych do łazienki. Więcej drzwi, mimo miejsca na nie w tym mieszkaniu nie przewiduje się.
Jedyną radą na wojnę domową było trwałe powiązanie któregoś z czterołapów z Panią i zabieranie go wszędzie tam, gdzie i ona się udawała. Ten stan trwał cztery dni z czego Zuza dwa razy była ze mną w pracy, raz u przyjaciół a Kocur to nawet załapał się na sesję zdjęciową, związaną z moimi obowiązkami służbowymi.

A oto dokumentacja:
Dzień 1:
Zuza przesiedziała go w dużej części w koszyku na (czego nie widać) służbowym biurku Pani. Słoneczko świeciło, było cicho, ciepło i miło. Kocię jakoś specjalnie nie protestowało, choć przypuszczalnie był to jeden z najnudniejszych dni w jego dotychczasowym życiu.



Dzień 2:
Zuza spędziła z również w miejscu pracy Pani, jednak tym razem Duża cały dzień musiała biegać po firmie i koordynować mnóstwo ludzi i spraw. Kocię pozostawione samo w koszyku w opustoszałym biurze bardzo płakało, zostało więc zapakowane w wygodne i najbezpieczniejsze w tym momencie miejsce i biegało wraz z Panią wzbudzając we wszystkich dookoła niezdrową sensację i bardzo zdrową radość.

1/05/2009

Daleka droga do domu

Zuza, wtedy jeszcze Bezimienna, przytulająca się do nowej Dużej podczas pierwszej w życiu podróży:



Podróż, choć odbywała się intercity, swoje musiała potrwać bo z Krakowa do Warszawy nie da się w 5 minut przeskoczyć... Kocię, mimo lekkiego stresu, nie zamierzało całej drogi przespać i po pewnym czasie postanowiło wyruszyć na eksplorację okolicznych terenów. Ponieważ było ciemno i nie dało się wyglądać przez okno, uwaga malucha skupiła się na mojej lekturze podróżnej...

1/04/2009

Żegnaj rodzino... Witaj rodzino!

Oto Zuza w objęciach przyjaciela od niebieskiej strzały w 15 minut po opuszczeniu rodzinnego domu na zawsze...

1/03/2009

Zuza na cześć

Zuza na samym początku współistnienia z Panią i z Kotem zupełnie nie miała imienia.
Na rodzinnej naradzie jednogłośnie uznaliśmy, że zaszczyt nadania jej miana powinien należeć do naszego dobroczyńcy, dzięki któremu w ogóle Mała Kota do nas trafiła. Dobroczyńca jednak ociągał się. Przyjechał nawet w tym celu do nas, do Warszawy, ale poza sesją zdjęciową nic więcej z tego nie wynikło.

Kota figurowała więc w annałach i kręgach towarzyskich pod bezpretensjonalnym mianem Małego Kota, w codziennym użyciu raczej w męskiej formie, co skutkowała ogólną dezinformacją.

Jednak mieć w domu dwa koty, które nazywają się Koty i w dodatku jeden z nich jest dziewczynką to była już przesada. Tak więc bez pośpiechu ale wytrwale rozmyślałyśmy nad tym, jak Mała Kota powinna się zwać. Być może rozmyślał też Kot, ale nawet jeśli to się nam do tego nie przyznał. I myślałyśmy, i myślałyśmy, i myśla... Aż tu po kilku tygodniach okazało się, że Mała Kota już nie jest Mała Kota tylko Zuza. Imię po prostu narodziło się niepostrzeżenie i zamieszkało z nami. Potem wyszło na jaw, że imię pojawiło się na cześć takiej jednej znajomej Zuzy, którą lubimy. Zuza, zapytana, nie miała nic przeciwko by mieć w Małej Kocie imienniczkę na swą cześć i tak oto Zuza - kot może bez poczucia winy cieszyć się swoim pięknym imieniem.

1/02/2009

Kot przez wielkie "K"

Kot na samym początku swego życia w podstawowej komórce społecznej miał zupełnie inne imię.
Przewiał je jednak wiatr historii i przepadło w mrokach niepamięci, wszak „co było, a nie jest, nie pisze się w rejestr. Wzorem Pani Kocur postanowił, że nie będzie używał nadanego mu przez innych imienia i sam wybrał sobie inne.

Przecież jeśli człowiek może nazywać się Kot, to kot tym bardziej ma do tego prawo. Można by rzec - naturalne i podstawowe. Prawda? Prawda.

Kot zabrał się do zmiany imienia bardzo konsekwentnie i po prostu na żadne inne zawołania nie reagował. Po wielu miesiącach dał się przekonać do tolerowania odmian imienia takich jak Kocur i Kotuś, kiedy ma ono nieść wyraźniejszy ładunek emocjonalny, ale najbardziej lubi jak zwracamy się do niego Kocie. I wcale mu się nie dziwnie bo brzmi to dumnie i dystyngowanie i jak najbardziej odpowiada kocurowej naturze.

Jedyny problem z jego imieniem mają nie wiedzieć czemu obcy ludzie. Zawsze musimy im tłumaczyć, że to nie jest jakiś tam kot nienazwany tylko Kot przez wielkie K. Ostatecznie jednak nie będziemy się przejmować tymi, którzy z Kota imieniem mają problem, bo my nie mamy, to nasza osobista sprawa i nikomu nic do tego :)

1/01/2009

"Hej, od Krakowa jadę..."

Kot urodził się na początku sierpnia 2003 roku w ogródku pizzerii przy ul. Poselskiej w Krakowie.
Spotkaliśmy się po raz pierwszy kiedy poszłam tam na obiad a on wspinał się na kolana gości i dopominał o podzielenie się z nim zawartością talerza. Przy czym największe uznanie znajdowało u niego frutti di mare... Mieszkał tam z mamą i siostrą pod drewnianą podłogą i swobodnie mieścił się z moich złożonych dłoniach.
To musiało być PRZEZNACZENIE bo przecież ja nie lubię pizzy i z własnej woli do pizzerii nie chadzam... Pokochaliśmy się od pierwszego wejrzenia, niezwłocznie dokonałam "rezerwacji" , coby nikt mi kociaka nie podebrał i w parę dni później mały futrzak odbył swą pierwszą daleką podróż wielkim pociągiem. To było we wrześniu 2003 roku co oznacza, że żyjemy razem w szczęściu i harmonii już ponad 5 lat.

Zuza przyszła na świat na początku sierpnia 2006 roku w bloku na którymś z nowych krakowskich osiedli.
To musiało być PRZEZNACZENIE. Mając niecałe dwie godziny do odjazdu pociągu zajrzałam jeszcze ostatni raz do ogłoszeń na jakiejś kociej stronie, żeby zobaczyć, zresztą bez większej nadziei, czy przypadkiem w ciągu ostatniej godziny nie pojawiło nie pojawiło się jakieś nowe ogłoszenie. I co? I właśnie się pojawiło! To, że Zuzka jest teraz ze mną zawdzięczam przyjacielowi, który z pomocą swojej niebieskiej strzały i rajdowych umiejętności umożliwił niemożliwe - przedarcie się przez krakowskie korki, odebranie małego kociątka i powrót akurat na czas odjazdu pociągu (dziękuję raz jeszcze!). I tak oto drugi mały kotek odbył podróż wielkim pociągiem. To było we wrześniu 2006 roku, co oznacza, że w coraz większej harmonii żyjemy najpierw obok siebie a teraz już razem ponad 2 lata.